Krótki wpis z cyklu: nadrabiamy zaległości. Północno – zachodni filar Świnicy to jedna z dłuższych dróg w rejonie Hali, latem (podobno) „o dużych walorach szkoleniowych”, zimą – namiastka wyrypy.
Cały wyjazd rozpoczął się dość wesołym akcentem, ponieważ aranżowany na chybcika nocleg w Murowańcu okazał się nie do końca aktualny. Widmo remontowanej Betlejemki krąży nad Halą. Burza mózgów i telefoniczne konsultacje wykluczają Moko, pozostaje więc atak w czystym stylu, czyli prosto z auta. Popołudniu zostaje obżeranie się w schronisku na Głodówce, kładziemy się na chwilę by w środku nocy wyruszyć z Brzezin śpiąc w marszu. Gdy docieramy pod ścianę, słońce już operuje w partiach szczytowych ściany. Wielkość robi wrażenie.
Ekipa pięciosobowa: Asia i Ilona rezygnują z bardziej ambitnych planów i startują razem z nami w Filar. Bartek wbija się w próg, wraz z Bogumiłem obserwujemy jego zmagania na płytach. Szczerze cieszę się, że nie muszę tego prowadzić. Przejście na drugiego potwierdza odczucia. Przez próg przeszliśmy nie do końca zgodnie ze schematem. Cały zresztą odcinek do Siodełka robimy „obejściem” śniegami po prawej – betony na podejściu zapowiadały piękne, alpejskie, szybkie wspinanie.
Po pierwszym wyciągu przejmuję prowadzenie i dreptam wzdłuż bariery skalnej po lekko przepadającym śniegu. Teren jest łatwy i płynnie przechodzimy do lotnej. I tak dalej, aż do Siodełka. Po drodze jeden prożek za II/III. Na Siodełku, wykończony, zakładam stan i ściągam kolegów.
Powyżej Siodełka zaczyna się wspinanie, czyli wyciągi czwórkowe. Prowadzi znów Bartek. Pierwsza trudność to bardzo fajnie urzeźbione zacięcie – idę na dziabach, choć może łatwiej by było „z łapy”.
Stanowisko wypada pod płytami. Dużo tych płyt. Strategia jest podobna jak latem: wiara. Stoję na przyklejonym śniegu, dziabami szukam kępek trawy. Tradycyjnie cieszę się z aktualnego położenia na dolnym końcu liny. Po płytach następuje kluczowy kominek i tutaj już jest pewniej: rozpieraczka, kolano, klinowanie dziabek i jest fajnie.
Nad kominkiem stanowisko. Prowadzenie przejmuje Bogumił i krótkim wyciągiem wychodzi na pik. Jest koło 13.00, pogoda piękna, pełen relaks. Czas bez szału – 7 godzin. Tymczasem mit drogi padł. Muszę przyznać, że przymierzając się już ze dwa czy trzy razy do Filara, podchodziłem do niego ze sporym szacunkiem. Na pewno w równorzędnym zespole było by to duże wyzwanie, jednak dla ludzi. W ekipie KW Kraków była to świetna zabawa.
Wyjazd na Filar okupiłem urwaniem się z losowania nagród po zawodach Ładuję na Czepca – ponoć wylosowałem portki Hartbeata, no trudno 🙂