Mróz. W Krakowie, gdy pakujemy się do auta -2 stopnie nie robią wrażenia. Zapowiadane -20 to już konkret, pobudza wyobraźnię, podnosi cyfrę i dodaje wysokości. Daje namiastkę wyrypy.
W takich warunkach samo przekiblowanie weekendu na taborze w Białej Wodzie jest fajne. Nie można spodziewać się dobrych warunków wspinaczkowych – lód przy tak niskich temperaturach jest kruchy, trawy nie trzymają, lekki świeży śnieg obkleja ściany. Biorę sanki, wiktuały, ciepły śpiwór i grubą kurtkę puchową. Logistyka odgrywa kluczową rolę. Dobór rękawiczek, przebieranie się, opanowanie wszystkich drobiazgów w kieszeniach, przygotowanie do spania: wszystko działa trochę inaczej niż przy typowych temperaturach wspinaczkowych w Tatrach. Najgorzej wyjść z auta, choć na parkingu na Łysej jest tylko -11. Potem jest już z górki – ciągle z wizją powrotu do ciepłego samochodu w niedzielę wieczorem.
Sportowo może szału nie było, ale zjedliśmy kurę. (…) Biała Woda jak zwykle magiczna.
Podejście w sobotę rano pod Ciężki Lodospad wyprowadziło nas na próg Doliny Ciężkiej. Ciężki robiliśmy w zeszłym roku, pogoda była piękna, nie było spręża żeby wracać pod start lodu. Ruszyliśmy w górę Ciężkiej. Na progu górnej partii wylała ładnie Zmarzła Siklawa – łatwy (II, z prawej III) i krótki lód. Dla naszych ambicji wystarczający był spacer pod Galerię, ale skoro już szpej pod ręką, poprowadziliśmy ją po razie. Sanktuarium górnej partii Ciężkiej robi wrażenie. Obejrzeliśmy z zainteresowaniem północno-wschodnią ścianę Rysów.
Kura, którą Michał przyciągnął na sankach, wymagała dużej ilości drewna. Tabor to jedno z niewielu miejsc, w którym można posiedzieć przy ognisku w Tatrach. Co prawda wyciąg dymu w wiacie działa wprost przeciwnie do swojego przeznaczenia, wędziliśmy się więc cały wieczór – godzinę przed północą towarzystwo zaczęło się rozchodzić. Kura stała się atrakcją wieczoru, trunków nie brakło, do tego mróz jakby zelżał i zrobiło się całkiem przytulnie. Ot, człowiek jest w stanie szybko przywyknąć. Tylko od tego dymu głowa łupie…
W niedzielę rano ciepło – ledwie -6 stopni. Sypie śnieg, zbieramy się powoli, idziemy na Kaczy. Pech nas prześladuje i powtarzamy wczorajszy scenariusz, lądując na progu Doliny Kaczej. Lód robiony z góry na dół: zaczynamy od zjazdu z abałakowa, każdy sobie spokojnie prowadzi po czym zjeżdżamy „pierwszy wyciąg” z betami. Lód znów kruchy, miejscami cienki, pod śniegiem miękki i przepadający, jest trochę zabawy. Zostaje jeszcze zwinięcie betów na Taborze, zapakowanie sanek i w dół, do auta. Wrażenie powrotu zaburza jedynie wysoka temperatura – na Łysej jest już koło zera. Wracamy na łono cywilizacji, do ciepłej wanny, stołu, kuchni i ekspresu do kawy. O mrozie szybko można zapomnieć.