Prognozy były apokaliptyczne, ze wszystkich stron (www) spływały zapowiedzi kilkunastomilimetrowych opadów. Cóż – w końcu długi weekend, lampy być nie może. A obowiązki trzymają, jechać w skały trzeba…
Trzymając się myśli, że „i tak będzie lepiej niż w pracy”, wypełniam kartę urlopową i we środę popołudniu pakuję wór. W czwartek rano obieramy kierunek Trzcińsko, po drodze zgarniając z Wrocławia Groszka. Jesteśmy przed południem na kempie 9up. Ledwo rozbijamy namioty – zaczyna lać. I pada popołudniu, pada wieczorem, pada w nocy. Rano przestaje, a potem znowu pada. Grunt, że Gargamel wziął swój namiot – hangar: okupujemy przedsionek z grylem a zapasy piwa szybko topnieją. Zimno, mokro, a tu trzeba twardym być 🙂
Na piątek ICM zapowiada o godzinie 11 koniec opadów. Prognoza się sprawdza praktycznie co do joty, i tak tuż przed południem jesteśmy już pod grupą Ścianki w Rudawach Janowickich. Zaczyna wychodzić słoneczko – jest nadzieja! Przed 13 wstawiamy się nieśmiało w Kant Dobity, piękny piątkowy filarek Pierwszej Ścianki.
Później jeszcze wyszperana sucha piątka w tym samym rejonie i przenosimy się wyżej, na Głaziska Janowickie. Tu można znaleźć dosyć oryginalne zjawisko dla Rudaw: obitą czwórkę o nazwie Epifity. Dół jeszcze zalany, ale wyżej już fajnie. Tuż obok mamy piątkowo-plusowy trad o wiele mówiącej nazwie Dilferek. Crux jest dosyć słabo asekurowalny i śmierdzi glebą, co niewątpliwie dodaje drodze atrakcyjności 😉
Utrzymująca się korzystna aura umożliwia podsumowanie udanego dnia przy grillu, tym razem na świeżym powietrzu. Warto było tłuc się z Krakowa i kisić w mokrym namiocie dla tych paru godzin wspinania. Szybszy niż planowany powrót do Krakowa mogę sobie wynagrodzić niedzielnym wypadem na Jurę, do Ryczowa. Wybieramy Grochowiec Wielki, pogoda piękna, gorąco. Podsumowując, pół weekendu udało się uratować, co należy uznać za sukces 🙂