Długo planowany wyjazd wspinaczkowy, piękne rejony, topo przeanalizowane – jedziemy! W końcu staje na Słowenii, w połowie wyjazdu ewakuujemy się do Cortiny, a na koniec, z bólem pleców od krzeseł turystycznych, zwijamy się przed czasem do Krakowa. Czyli kolejna historia deszczowego tripu. Z ostatnich wakacji.
Co ciekawe, przeglądając teraz – po paru miesiącach – zdjęcia na picasie, nie widzę żadnych spod plandeki. Rzeczywiście, jest parę widoków „po deszczu”, ale większość to słońce, pogoda i ciepło. Nie ma zdjęć wina (wybacz Tomek :)), nie ma krzeseł turystycznych, mokrego namiotu, mokrych ciuchów, rękawiczek, makaronu, parasoli, wypchanego bagażnika i puchówek. Wyparcie? Absolutnie nie. Teraz możemy wspominać to z uśmiechem, ale jednak te akcenty są dominujące. Tam, przeglądając kolejne prognozy pogody, wszyscy łazili coraz bardziej podminowani. Powiedzmy, że doszło do mocnego dysonansu pomiędzy oczekiwaniami a zastaną rzeczywistością. Jak sobie z tym radzić? Najpierw napić się wina. Potem szukać alternatyw. Z Alp Julijskich przeskoczyliśmy nad morze, żeby przeczekać deszcz i zimno. Co z tego, kiedy tam też zaczęło padać. Później szybki powrót w góry, bardzo fajna wizyta w schronisku i krótka droga na Prisojniku. Wypad następnego dnia na bardziej ambitną turę zakończył się pozostawieniem mailona w ścianie. Poziom irytacji zostaje podniesiony. Lekko obniża go przyjemna wycieczka ferratą. Dalej następuje ewakuacja w Dolomity. Jedziemy w deszczu, na miejscu zlewa, rano śnieg na Tofanie. Prognoza jednak pokazuje przejaśnienie – przerzucamy się w krzon, podnosimy morale Fragolino i następnego dnia udaje się urobić kolejne kilka wyciągów w temperaturze wymagającej nawet jak na tatrzańskie warunki. Goniący nas Niemcy nie pozwalają jednak marznąć. Reasumując – na cały wyjazd wyszło jakieś 5 godzin wspinania :). Prosto z krzona zawijamy się do Polski. Remont mieszkania okazał się bardziej kuszący. Perspektywa konstruktywnej pracy pozwala wyciszyć emocje.
Idąc z duchem czasu, wrzucam zdjęcia na których jest ładnie, miło i wszyscy są bardzo zadowoleni. Niech myślą, że wyjazd był zajebisty. Bo był, tylko na swój sposób 🙂
I trzy zdjęcia od Knurka, jako streszczenie ducha deszczowego tripa:
Wszystkie zdjęcia na picassie: link.