Kiepskie prognozy pogody dla całego rejonu Alp zmusiły nas do ewakuacji na południe. Tabor cygański rusza prosto spod ściany Lagazuoi Piccolo nad Adriatyk.
Przerzucenie taboru z Cortiny do Starigradu zajęło nam całe popołudnie i wieczór. Do granicy ze Słowenią jedziemy autostradami (niestety te we Włoszech są dosyć drogie), później szybki tranzyt krajówką przez Słowenię (bardzo ładna droga, choć niezbyt szybka) a w samej Chorwacji decydujemy się jechać widokową, ale krętą i przez to czasochłonną drogą nad morzem. Nocleg wypada kilkadziesiąt kilometrów przed Starigradem, na parkingu przy samej drodze – oczywiście na samym brzegu. Wieje jak cholera. Do tego 25 stopni…
Pierwszy dzień w Paklenicy poświęcamy na aklimatyzację. Tutaj nie wysokość, a upał wymaga oswojenia. Na szczęście na znajomym, tanim campingu JAZ udaje się znaleźć zacienione miejsce na namioty, bo w słońcu – mimo wczesnej pory – już nie do wytrzymania. Pierwsze kroki kierujemy do morza, wizytę w skałach zostawiamy na wieczór.
Ok. 17 temperatura zaczyna powoli spadać. Po kolejnym nurzaniu się w morzu, pakujemy szpej na drogi sportowe i jedziemy do Klanci. Bilet wstępu do parku bije po kieszeni, teraz są najwyższe ceny – nie wiedzieć czemu, bo warunki do wspinania są cokolwiek ciężkie. W każdym razie szarpiemy się na pięciodniowe wejściówki bez kombinowania. To popołudnie mija na krótkim oprowadzeniu chłopaków po rejonie i zapoznaniu się z rzeźbą na pierwszej wolnej skale. Nic godnego uwagi, poza tym, że forma jak do ciasta… We wtorek wstajemy przed szóstą, żeby podziałać zanim zacznie grzać – wbijamy w Celjski Stup, 5a.
Pierwszy wyciąg – tutaj są trudności drogi. Ponad pięćdziesiąt metrów ciągowego wspinania kominem, crux wymaga zaufania rozpieraczce w kaloryferkach. Fajna rzecz! Z naszą 50’ką muszę zakładać stanowisko ok. 10 metrów poniżej domyślnego. Później już łatwiejsze, czwórkowe pasaże typu: próg – połóg – próg – połóg. Z drogi robimy ok. 30-metrowy zjazd i schodzimy ścieżką wspólną z dojściem do sektoru Hram.
Wieczorem ciąg dalszy ćwiczeń w sektorze sportowym oraz zwiedzania okolicy – wizyta w „centrum” i szok kulturowy w kontakcie ze stonką plażową, budkami z dziadostwem i ogólnie tłumem 🙂 Poza tym kupujemy w celach testowych wino w plastikowej butelce w promocyjnej cenie 19,90 HRK – Vranac mołdawski. Ceny w sklepach wysokie, jest to więc rozsądna alternatywa dla piwa w dwulitrowych butelkach. Na szczęście na kempie są ogólnodostępne lodówki 🙂
Niestety tutejszy klimat nie sprzyja wczesnemu wstawaniu – chciało by się siedzieć do późna w nocy przy kubeczku, potem ciężko wstać. W efekcie we środę odpuszczamy wczesne wstawanie, wbijamy wcześniej na sektor sportowy. Zostały nam jeszcze dwa dni wspinania i tak: we czwartek odwiedzamy całkiem fajną propozycję na Kukovi ispod Vlake – Lidijin. W przewodniku widnieje 4c, na tabliczce pod drogą 5a. Skłaniałbym się raczej ku tej drugiej wycenie. Trudności znów w fajnym kominie, tym razem wymagającym nieco więcej własnej asekuracji, ale sporo krótszym. Później jeszcze jeden wyciąg i dochodzimy do linii Nosoroga. Powrót na dół jednym zjazdem ok. 48 metrów, później piargiem 10 min. na parking.
Wieczorem próbuję się z drogą sportową Cuja ti si bog – takie niby prostowanie Cuja ti si bog i batina, 5a. Znów mamy niezgodność tabliczek z przewodnikiem, według tych pierwszych 5c+, w topo 5b. Chyba znów tabliczki mają rację. „Batinę” szedłem parę razy (super rzecz, swoją drogą), więc po opatentowaniu ruchu na dole puściło elegencko. Ale patentu trochę musiałem poszukać 🙂
Oj, fajne są te klamy paklenickie. Szukamy ich w piątek na czterowyciągowej Flex&Rex, według przewodnika 5a, według tabliczki 5c. Tym razem przewodnik ma rację. Droga ma znów charakter próg – połóg – próg. Podstawową jej zaletą jest położenie na zachodniej wystawie, blisko parkingu 🙂
Wieczorem ostatki na sportówkach, tym razem każdy ma już upatrzone cele do zamknięcia. Mi się wyjątkowo spodobały As, 5b oraz Bevanda, 5c – obie pięknie uklamione, po 25 metrów długości. Szczerze polecam w tym stopniu. Potem jeszcze posiedzenie przy rakiji, do późna, bo w sobotę możemy się wreszcie wyspać. Nocne polaków rozmowy, z mniej lub bardziej radosną wizją powrotu do Polski. No i to chyba tyle, bo o drodze powrotnej nic ciekawego powiedzieć nie można.
Wnioski po tym przypadkowym wypadzie do Paklenicy są następujące:
– tak, da się wspinać w 35° C;
– trzeba tu będzie jeszcze wrócić, bo zainwestowałem w przewodnik papierowy;
– zaufaj kaloryferom – to klucz do sukcesu 🙂