Przygotowując się do wyjazdu do Chamonix nie planowaliśmy z Tomkiem na poważnie Filara Cordiera. Dla mnie to był w zasadzie pierwszy poważny wyjazd wspinaczkowy do Cham, więc zakładałem raczej rozpoznanie cyfry. Sytuację zmienił akces Bartka do naszego zespołu, Cordier wskoczył na pierwszy plan. Pogoda zagrała po swojemu i tak dysponując kilkudziesięciogodzinnym oknem uderzyliśmy od razu pod Charmoza.
Podejście z kolejki ze sprzętem biwakowym, bez zbędnego pośpiechu zajęło ok. 2 godziny. Platformy biwakowe znajdują się na morenie bocznej lodowca Nantillons od strony Blaitiera. Lodowiec Nantillons jest w tym roku bardzo suchy, z rozmowy w biurze przewodników wynikało że zejście nim z Grepona (pod kątem ewentualnej wycieczki na Grepon Mer de glace face) jest raczej niemożliwe a samo dojście pod Cordiera i jego pierwsze trzy wyciągi (!) są zagrożone obstrzałem. Decyzję o tym, czy pójdziemy, chcieliśmy podjąć po obserwacji lodowca popołudniu, kiedy potencjalny obstrzał powinien być stosunkowo intensywny. Nie było źle, pozostało więc ustawić budzik na środek nocy, najeść się i wyspać.
W nocy temperatura istotnie spadła, lodowiec zachowywał się kulturalnie, podejście dzięki temu było stosunkowo wygodne i bezpieczne. Końcówka po zmrożonym śniegu wymagała użycia raków. Po przeskoczeniu szczeliny brzeżnej ok. 6:30 rozpoczęliśmy wspinanie. Niepotrzebny sprzęt pozostawiliśmy podwieszony na pierwszym stanowisku drogi. Wspinanie w trójkowym zespole szło niezbyt szybko, lecz za to wesoło. Na pierwszych wyciągach dokuczał poranny chłód, słońce pojawiło się późno, nieco poniżej półek. Z mojego punktu widzenia cyfra nie była promocyjna, nie pomagał przy tym ciężki plecak i temperatura na starcie. Na prowadzeniu można było cieszyć się ruchem.
Odcinek do półek (16 wyciągów) to kilka pasaży szóstkowych przeplatanych nieco łatwiejszym terenem. Powyżej półek pokonujemy ok. 150 metrów w trzech wyciągach III-IV, by podejść pod kluczowe dwa wyciągi wyceniane na 6b (u Pioli 5c). Pierwszy z nich jest bardziej urozmaicony, są równoległe rysy, dilfry, połogie zacięcie z rajbungiem – trudności trzymają cały czas. Drugi wyciąg 6b, oddzielony łatwiejszym, piątkowym, prowadzi jednolitą formacją – połogą rysą. Dolna część ma szerokość na dłonie, górna to offwidth. Bartek z oboma poradził sobie bez problemu. Pozostał jeszcze łatwiejszy teren do grani. Stąd możemy zajrzeć na stronę Mer de glace, odkrywa się Dru, odsłania się też piękna panorama na południowy zachód, za Blaitierem widać masyw Mont Blanc z Taculem na czele, centralnie na środku kadru piramidę Aiguille Noire de Peuterey.
Po zakończeniu drogi mamy do wyboru dwie linie zjazdów do półek – alternatywna linia ze szczytu bądź wzdłuż filara. Ze względu na zbliżający się zmrok (zjazdy rozpoczynamy o 19.30) wybieramy znajomy filar. Zjazdy nie są łatwe, kilkukrotnie konieczne jest wspinanie się po zaklinowaną linie, odnajdywanie stanowisk również sprawia problem. Zjeżdżamy całą noc, by ok. 3:30 zameldować się na lodowcu Nantillons.
Wysoka temperatura, która w ścianie pomagała, teraz utrudnia zejście rozmiękłym lodowcem. Wielkie bloki wyjeżdżają spod nóg. Do namiotu docieramy o godzinie 5:30 przy silnych porywach wiatru i gwałtownie zbliżającym się załamaniu pogody. Po szybkim posiłku padamy na krótką drzemkę a o 6:30 budzi nas padający deszcz. Front burzowy dotarł do doliny, schodzimy w padającym gradzie, ulewie i z błyskawicami pod nogami. Kolejka nie pracuje, perspektywę zejścia z buta do Cham na szczęście rozwiewa możliwość zjazdu z pracownikami.
Reasumując, wspinanie zajęło nam 13 godzin, zjazdy 7,5 godziny, cała akcja z namiotu do namiotu ok. 23 godziny. Wspaniała przygoda, dobra decyzja o szybkim strzale tuż po przyjeździe do Cham i sporo szczęścia, że udało się zdążyć przed załamaniem.