Znów przeskakując chronologicznie wakacyjne zaszłości, przechodzę od razu do najświeższych wydarzeń. Mianowicie, jak każdy pewnie zauważył, po mokrym lecie przyszła mokra i zimna jesień. Zanim jednak stała się mokra, a nawet jeszcze kalendarzową jesienią nie była, zdążyliśmy odwiedzić Rumanową.
Choć zza chmur co i rusz wyglądało słońce, temperatura pod ścianą nie zachęcała. Do tego wiatr. Powiem krótko: dawno tak nie wymarzłem 🙂 Piątkowe miejsce na zachodnim filarze Ganku udało się przełoić na drugiego chyba tylko wiarą w to, że kikuty bez czucia na końcach ramion są ciągle zagięte i jakoś trzymają. Później już było lepiej. Piękne zacięcie, w które „zabłądziliśmy”, co prawda okazało się nie do końca lite i gdyby nie przytomna interwencja Gargamela, miałbym okazję odbyć szybką podróż na piargi w towarzystwie bloku odpękniętego od płyty. Urwanie rzeczonego bloku kolega przypłacił skasowaną dłonią i paroma siwymi włosami. Później już bez przygód popędziliśmy do góry, by z nieopisaną satysfakcją móc wpisać się do książki szczytowej Wielkiego Ganku. Kolejny dzień, mimo chęci przejścia choćby grani Szarpanych, kończy się na zjeździe znad komina Komarnickich. Cierpliwość w marznięciu ma swoje granice. W końcu to jeszcze lato. No, chyba że idzie zima…?
Opis drogi i galeria na picasie