…bo przy okazji udało się przemycić trochę wspinania, a część uwag jest natury całkiem ogólnej i nie da się ich uniknąć.
Pierwsza sprawa: po co jechać do Szwajcarii na szosę będąc leszczem? Wytłumaczenie jest proste: zaplanowany urlop + priorytety Szanownej Małżonki 🙂 Oczywiście sam bym się na to nie zdecydował, wychodząc z (błędnego – ale o tym dalej) założenia iż można sobie równie dobrze pojeździć po Jurze czy Beskidach. No dobrze – skorzystaliśmy z zaproszenia Ilony, spakowaliśmy do Łosia dobytek cyklistyczny oraz wspinaczkowy i oto jesteśmy.
Czo ta Szwajcaria?
Wracając do priorytetów – nacisk miał być położony na rowery. Szwajcaria to kraj raczej górzysty, o wysokiej kulturze jazdy kierowców samochodów i podobnie wysokiej jakości asfaltów. Te trzy cechy okazują się kluczowe. Dzięki wsparciu gospodyni planujemy kilka wycieczek w rejonie Zurichu oraz jedną dalszą – widokową turę pod Eigerem. W czasie wolnym od pedałowania udaje się zwiedzić całkiem ładną granitową ścianę w rejonie Grimsel. Sektor z 15-minutowym podejściem, zejściem po schodach, 10 wyciągów wspinania po częściowo obitej drodze Fair Hands Line 6a – palce lizać. Szybki przegląd przewodników (głównie z serii Schweiz plaisir) uzmysławia że takich propozycji tutaj jest mnóstwo, zarówno o takim „kieszonkowym” charakterze jak i bardziej górskich. Żeby nie przedłużać – kilka przemyśleń po przedmiotowym wyjeździe:
- Nawet jeżeli jesteś szosowym leszczem, szarpnij się i wybierz w Alpy. Komfort poruszania się, BOMBOWE widoki, perspektywa zwiedzania kraju na rowerze – to jest warte Twojego urlopu.
- Jeżeli uważasz że podjazdy na Jurze są harde, to przed wyjazdem trzeba jednak wzmocnić łydę 😉 Co to znaczy? Powiedzmy, że mam swój ulubiony segment podjazdowy na Jurze – spod Bramy Krakowskiej do góry (112 mH na 3,3 km) Wydaje mi się że go całkiem dobrze podjeżdżam, z zębatki 32t nie korzystam, w klasyfikacji 122 miejsce na 1000. No cóż – alpejskie podjazdy pokazują że to są rurki z kremem 🙂 Przykładowo podjazd na Etzel (523 mH na 4,7 km) czy Grosse Scheidegg (1200 mH na 15,7 km) uczą życia i pokazują miejsce w peletonie 🙂
- Z drugiej strony – okazuje się że 20 km podjazdu ciągiem to nic strasznego. Większym problemem mogą okazać się zjazdy, przed wyjazdem upewnij się więc że masz jeszcze zapas klocków!
- W Szwajcarii zapominasz o tym, że auta na drodze stanowią zagrożenie dla rowerzystów – no, może z wyjątkiem krętych zjazdów wąskimi drogami, gdzie pojawia się ryzyko czołówki z autobusem 🙂
- Poza wyznaczonymi pasami dla rowerzystów na większości dróg, infrastruktura miejska jest bardzo przyjazna – płaskie krawężniki, dobre oznaczenia, ogólna uprzejmość – więc zwiedzanie miasta z roweru szosowego to sama przyjemność. Widać też jak wiele osób korzysta tutaj z rowerów szosowych w komunikacji, np. dojeżdżając do pracy z plecakiem.
- Szwajcaria jest droga ale da się z tym żyć – jedzenie w sensownych cenach można znaleźć w Lidlach, zaś niektóre campingi, jak wynika z cenników, wcale nie są droższe niż np. we Francji czy Włoszech. Do tego okazuje się że np. hak do moje Emondy był tańszy niż w Polsce 🙂
Po wycieczce pozostało prawie 8000 stravometrów przewyższenia i silne poczucie potrzeby powrotu do Szwajcarii – no, może tym razem bardziej wspinaczkowo 😉 Poniżej kilka zdjęć z wyjazdu, reszta na flickrze.