Temat Żabiego Konia pojawił się jako „okładkowy” w ostatnim numerze GÓR i trzeba przyznać, że nieprzypadkiem zdecydowaliśmy w ten weekend przejść ten piękny kawałek granitu. Niebagatelny wpływ miał też chwilowy brak kości mechanicznych – takie życie 🙂
Startujemy przed 1.00 w niedzielę, zgarniając po drodze przez miasto kolegów. Sobota była pochmurna i deszczowa, jeszcze asfalt na zakopiance nie przesechł dobrze ale niebo już czyste, gwiaździste. W dwie godziny z małym hakiem lądujemy na parkingu przy drodze do Popradskiego Stawu, stąd ruszamy we dwójkę, z Sylwią, asfaltem w stronę schroniska. Niedawna lektura publikacji TPN o tatrzańskich niedźwiedziach skłania do głośnej rozmowy i zagęszczenia ruchów, w efekcie podejście schodzi nieco szybciej niż zakładaliśmy – przynajmniej do Żabich Stawów.
Gdy docieramy do miejsca, gdzie należy opuścić szlak na Rysy, jest już całkiem jasno. Opcje na dojście pod kominek wyprowadzający w kierunku grani są dwie: bądź to podejście gruzowiskiem pod prożek znajdujący się bezpośrednio pod kominkiem, bądź opuszczenie szlaku nieco wyżej i przejście w poprzek galerii pod Rysami. Choć planowaliśmy pierwszy wariant, jakoś nas „wsysło” wejście płytowymi zachodzikami skrótem na galerię. Gdyby nie sporo rosy i mchu była by to całkiem dobra opcja, jednak najwygodniejsze (ale nie najszybsze) wydaje się wejście galerią.
Pod kominkiem jesteśmy pierwsi, mimo że parę osób biwakowało pod Żabim Koniem. Koleb dużo, woda blisko, nawet jeden namiot się znalazł. Pośpiech opłacił się, puszczamy co prawda przodem dwójkę lecącą na razie bez asekuracji, ale po nas (no, właściwie nie po nas a po zespole za nami, który się okrutnie ślimaczył) robi się kilkunastoosobowa kolejka.
Tymczasem wspomniany wcześniej kominek pokonujemy ze sztywną asekuracją, trudności oscylują w okolicach III, miejscami jest mokro. Wyciąg (53 m) kończy się na prawo od charakterystycznych płyt, są dwa haki. Stąd można przejść płytami w lewo prosto do stanowiska zjazdowego, jednak decydujemy się, zgodnie ze zgranym na telefon foto-schematem, poprowadzić jeszcze jeden wyciąg. Co prawda wg. topo należy odbić nieco w lewo, ale po prawej znajduję bardzo fajny kominek z dobrą asekuracją (ok. IV, poniżej 50 m) i tędy idę. Wychodzimy na trawniki powyżej stanowiska zjazdowego, tu dwa przygotowane miejsca do spania. Odsłania się monumentalny widok na Mięgoszowieckie, Żabią Turnię Mięguszowiecką i Żabiego Konia. Słońce już dosyć wysoko, więc wszystko oświetlone. Pogoda jak drut, robi się ciepło.
Zjazd na Żabią Przełęcz odbywa się z solidnego stanowiska (łańcuch), z póły, w miejscu oczywistym. Na samej przełęczy zakładamy stanowisko z bloków i bez problemu ściągamy linę. Poprzednicy sprawnie robią pierwszy wyciąg, po tym jak zaczynają kolejny startujemy i my. Płyta nie nastręcza jakichkolwiek trudności, można po niej iść „bez trzymanki”. Po drodze jeden hak i dobre miejsce na hexa (torque nr. 2), tricama bądź większego cama, stanowisko po 50 m, trzy haki.
Przed nami spiętrzenie grani, bodajże najtrudniejszy odcinek do pokonania na niej. Zaraz nad stanowiskiem hak, później trawersuję mocno w lewo i następny przelot mogę założyć dopiero po przejściu uskoku. Brakuje małych camów 🙂 Taki wariant może mieć koło IV, zgodnie ze schematem Tertelisa czy Folty pewnie będzie nieco łatwiej. Za spiętrzeniem powtórka z rozrywki, czyli nieco bardziej stromy od Dolnego, Górny Koń. Stanowisko (z bloku) zakładam parę metrów przed charakterystyczną „fajką” – ok. 40 m wyciągu. Gdyby dojść do „fajki”, można będzie stąd sięgnąć kolejną 50’ką prawie do samego szczytu.
Na trzecim wyciągu jeszcze niewielki prożek i jesteśmy już na grańce szczytowej. Teren jest prosty, więc na prowadzenie przechodzi Sylwia i meldujemy się na szczycie Żabiego Konia, przy pętlach zjazdowych. Nasi poprzednicy szybko uwinęli się ze zjazdami, więc jesteśmy sami. Kolejny zespół kawał drogi za nami, idą dziwnym tramwajem 3-osobowym.
Tymczasem zakładamy zjazd z maillona zainstalowanego na pęku taśm na bloku. Jak się okazuje, do łańcucha zjazdowego jest kilka metrów, nie więcej niż 10. Trochę więcej czasu to zajęło, ale grunt że bezpiecznie. Z łańcucha zjeżdżamy dalej na grańkę Wyżniej Żabiej Przełęczy, bezpośrednio w linii zjazdu kilkanaście metrów niżej widać co prawda kolejny pęk taśm, ale ufając topo zmierzam w stronę zachodnią, gdzie ma być zjazd 22-metrowy. Na pojedynczej żyle można dojść prawie do samego łańcucha. Stąd rzeczywiście bez problemu docieramy do półek pod ścianą.
Upatrzona rano ścieżka zejściowa jest dosyć wyraźna, lecz wymagająca sporej koncentracji – stromo, momentami złazimy terenem 0/I. Później jeszcze kawałek piargiem i powoli docieramy do szlaku. A na szlaku tłumy schodzące i podchodzące na Rysy, choć już dosyć późno (ok. 13). Cóż, pogoda jak marzenie, w tym sezonie jeszcze taka mi się nie trafiła, nie ma co się dziwić 🙂
Bez pośpiechu złazimy wygodnym szlakiem do Chaty nad Popradskim Stawem, tutaj raczymy się chłodnym radlerem (taki los kierowcy…) i po drodze jeszcze odwiedzamy Cmentarz pod Osterwą.
Ilość tabliczek robi wrażenie. A nad nami „ekstremy” Osterwy. Stąd już tylko rzut beretem do auta, zgarniamy chłopaków ze Smokowca (na Lodowym byli) i powoli, przebijając się przez korki, docieramy na 20.00 do domu. Dobrze, że jutro można odpocząć w pracy 🙂
Wszystkie zdjęcia w albumie.
Szpej: 1 żyła 8.5 mm 50 metrów, 6 ekspresów, set rocksów, 2 hexy, dragon nr. 2