Niektórzy jeszcze nieśmiało zerkają na forum skiturowe, ja już narty zdecydowanie odstawiłem. Ustąpiły miejsca dwóm kółkom i cierpliwie czekają na wywózkę na wieś. Tymczasem z kronikarskiego obowiązku spisuję narciarskie zaszłości z tego sezonu.
Nie mogę powiedzieć, żeby sezon był zły – warunki pojawiały się od czasu do czasu, pogoda też w miarę dopisywała. Można było fajnie pojeździć, nie da się ukryć. Zaczęliśmy jednak lekkim falstartem w Niskich Tatrach, z kilkudniowego dzikowania w oczekiwaniu na powderday wróciliśmy jak niepyszni tego samego dnia w strugach deszczu. A był to 2 stycznia 2015 r.
W końcu jednak sypnęło, zajrzeliśmy do Goryczkowej borówkami stojącej, tam nas zawrócił Smutny Zielony Pan, a po noclegu na Kondratowej rozjeździliśmy wreszcie trochę puchu pod Pośrednim Goryczkowym. To był 6 stycznia.
Dwa tygodnie później zabieramy się na spontana z Tomim i Gosią do Rumunii. Bo jeszcze Garg jedzie. Salvamont straszy wysokim stopniem zagrożenia, jednak na miejscu okazuje się że z tym śniegiem – podobnie jak u nas – szału to nie ma. Wyjazd ma za to bogate walory krajoznawcze i towarzyskie.
Z początkiem lutego na Turbaczu odbywa się spotkanie skiturowe KW Kraków. Na sobotę zapowiadana jest piękna lampa, mimo trójki jedziemy w Tatry i idziemy na Rakoń w miarę bezpiecznym wschodnim ramieniem. Warunki są piękne, mnóstwo świeżego śniegu i świetna pogoda. Tego samego dnia wyłazimy jeszcze przy księżycu na Turbacz (przy mocnym wspomaganiu wiśniówką) i do późna balujemy w schronisku. W niedzielę penetrujemy kilka zjazdów lasami, ale bez specjalnych sukcesów. Sobotni Rakoń + wyjście na Turbacz bardzo dobrze wspominam – to był długi, ciężki i piękny dzień.
[vimeo 118650126 w=500 h=281]
Warto w tym miejscu wspomnieć o takim epizodzie, jak szybki wypad na Leskowiec. Śniegu niby mało, ale miało sypnąć. A jak już sypnęło, to tak że pod Rysiankę nie bardzo mieliśmy jak się przebić. Leskowiec to była walka z krzonem.
W połowie lutego zaplanowany był konkretny weekend na nartach, padło na Wielką Fatrę i powtórzenie bacowania sprzed kilku lat. Zebrawszy namiary na co lepsze utulnie, wyruszyliśmy w piątek i po nocy dotarliśmy z przygodami pod Czarny Kamień, by w sobotę ruszyć na południe. W plecaku niosłem tonę dobrego jedzenia, patelnię, jednym słowem więcej bacowania niż jazdy. A że śnieg był średni, było to mocno uzasadnione.
Sylwia wreszcie dorobiła się swoich butów skiturowych, kolejna wycieczka miała więc charakter stricte turystyczny – bardzo dużo łażenia plus zjazd stokiem. Czasem tak bywa. Nagrodą była świetna pizza w Suchej Beskidzkiej.
Początkiem marca szykuje się wreszcie konkretna wycieczka w Tatrach. Przy okazji kursu skiturowego KW Kraków, lecimy na Kozi, potem przez Szpiglasową do Moka, następnego dnia zjeżdżamy Żleb Mnichowy i Szpiglasową w stronę Piątki. Stare śmieci, dobre warunki śniegowe, piękna pogoda. Dużo metrów przewyższenia w nogach.
Po tej wycieczce nart już miałem wystarczająco. Spręż przenosił się powoli w stronę wspinania i rowerów, jednak zgodnie z naszą umową święta Wielkanocy należało również spędzić na fokach. Duże opady wykluczały Piątkę, Chochołowska okazało się strzałem w dziesiątkę. Najlepsze warunki dopisywały do linii lasów, nie chcąc ujeżdżać w kółko Grzesia, siłą rzeczy poznaliśmy parę fajnych opcji alternatywnych. Było pusto i puszyście – 100% flow.
Reasumując, jak na panujące warunki jazdy było stosunkowo mało. Mam jednak wrażenie, że czasem jeden piękny zjazd wystarczy za dziesięć średnich. Pod tym względem sezon był świetny.