Zimowy sezon zaczęliśmy w Andrzejki na Hali. Kolejny raz udało się wyrwać w Tatry po Świętach Bożego Narodzenia. Półtorej drogi bądź jedna – mówiąc uczciwie. Bo do końca, choć bez piku.
Skrajny Granat – Środkowe Żebro
Wspinanie się w połączeniu z klubowymi Andrzejkami to ciężki temat. Na szczęście piątkowy wieczór w Betlejem okazał się raczej spokojny, być może w związku z chłodną atmosferą – na starcie w Instruktorskim było z 4 stopnie 🙂 Poranek był mimo wszystko ciężki, ale udało się zebrać „aż” pod Granaty, na Środkowe Żebro. Idziemy z Martą i Gargamelem, z przodu przeciera ślad kolejny zespół trójkowy – Anita, Ania i Marcin. Na pierwszy ogień z prowadzeniem rusza Garg. Pierwszy wyciąg jest trawkowy, trzymają całkiem nieźle ale że i dzień ciężki i dziaby pierwszy raz w rękach w tym sezonie, idzie się niepewnie. I mi i Gargowi chyba też. Jesteśmy oczywiście na zimowych wariantach. Stan ze starego haka i igły.
Kolejny wyciąg – zgodnie z topo za II i miejscem na płycie za III, startuje czysto skalnym komino-zacięciem. Dziaby można odwiesić na ramie i wspinać się na łapach, ruchy są bardzo fajne. Mogę to znowu zrzucić na karb zmęczenia, ale mi to bardziej na mocne III wyglądało. Dochodzimy do płyty – tutaj wg. Tertelisa można iść bądź z lewej, od dołu (z trawiastej półeczki), bądź diagonalnie w prawo do dwóch spitów i poziomym trawersem w lewo. Mimo moich sugestii Garg doszedł do spita po prawej i tam założył stanowisko. Cóż robić – prowadzący decyduje. Doszliśmy więc i zaczęli narady.
Cały problem leżał w zapranej śniegiem płycie bez chwytów 🙂 Latem na to by nikt nie zwrócił uwagi, teraz bez asekuracji na niej wydawała się mroczna. Najpierw padł pomysł, żeby jednak pójść w prawo. Marta wzięła szpej i ruszyła w bój, jednak wtenczas odezwał się głos Mikołaja z środkowego żebra: nie idźcie tą drogą, w lewo! No więc Marta zjeżdża na trawiastą półkę pod płytą, szuka spita po lewej. Nie ma. Coś tam pogrzebałem szukając stopni na płycie, ale bez przekonania. Tymczasem zbliża się Marcin, może coś wymyśli. Wymyślił – wątróbkę w schronisku 🙂 Bez dużych wyrzutów sumienia zawinęliśmy się więc całą szóstką na dół. Potem była impreza Andrzejkowa i to było naprawdę mocne. Jak Betlejemka wytrzymała tańce na stole i wbijanie żyrandolu hakiem do sufitu, tego nie wiem. Rano nikt nie myślał o wspinaniu, choć pogoda była piękna. Dużym wyczynem było wyjście na słońce i opalanie. Co odważniejsi docierali nad Czarny Staw, kompletni szaleńcy – na Kasprowy. Poprzedniego wieczora zaś zgodnie stwierdziliśmy, że tą cholerną płytę to trzeba było jednak zrobić.
Zdjęcia z Środkowego Żeberka: link
Tępa – filar Galfy’ego
Wycieczka na Tępą była zdecydowanie bardziej na poważnie. Idziemy we dwóch, z Gargamelem. Powaga drogi i „ściany” (nie bójmy się tego słowa – zerwy!) co prawda podobna, ale tym razem przybywamy z czystym umysłem i twardym postanowieniem urobienia drogi w dobrym stylu. Niestety, łapiemy na starcie poślizg czasowy i szybka kalkulacja mówi że na Puszkasie może nam zabraknąć czasu. Decydujemy się na krótszego i bliżej położonego Galfy’ego. Podchodzimy zakosami szlaku wiodącego na Przełęcz pod Osterwą, by w odpowiednim momencie odbić na z góry wypatrzoną ścieżkę, wiodącą wzdłuż ściany. Oczywiście ładujemy się w kosówki nie tam gdzie trza i dzidujemy. Kamienie ledwo przykryte parocentymetrową warstwą śniegu, wyłamują nogi jak tylko się da. Rzecz jasna kijki są dla mięczaków 🙂 W efekcie wspinanie zaczynamy koło 11.
Galfy startuje dwoma wyciągami wspinaczkowymi, to znaczy wymagają przy naszych umiejętnościach asekuracji sztywnej. Biorę je tym razem na siebie i to z dużą przyjemnością. Po pierwszym wyciągu, który prowadzę solidnym zygzakiem, trafiam na hak z pętlą. Jest szansa, że idziemy w dobrym kierunku. Po prawdzie, filar ma takie połacie terenu o podobnych trudnościach, że możliwości jest mnóstwo. Drugi wyciąg udało mi się poprowadzić po uroczych płytach i przez jedno dość gimnastyczne przewinięcie. Pięćdziesięciometrowa lina szybko się kończy, w efekcie stanowisko wypada przed małym spiętrzeniem, za którym już kołyszą się kosówki. Jako że próg wydaje się raczej wspinaczkowy, jeszcze idę na sztywno. Giełgam klinując się w zaciątku, udaje mi się sklinować gdzieś pod nogami dziabę i wypiąć raka.
Później mamy morze kosówki przetykanej miejscami skałami. Sztuka wyboru dotyczy trzymania się w miarę ściśle grani, co czasem się opłaca, czasem nie. Przechodzimy na lotną i tak już pójdziemy do końca, mimo tego że miejscami można by się przyasekurować na sztywno. Jakiś czas prowadzi Gargamel, później ja wracam na przód. Mimo zapowiadanej lampy po szczytach i dolinach początkowo przewalają się chmury, cały czas „wisi w powietrzu” śnieg. Później chmury się rozwiewają, wychodzi słońce, podświetla wirujące płatki. Magia. Koło 14 wydaje się, że jesteśmy dość nisko, zaczyna się sprint do góry. Łapię flow, śniegu jest mało, trawy trzymają, sekcje skalne sprawiają dużą przyjemność. Po 2,5 godziny lądujemy na grzbiecie Tępej, przy małym siodełku. Tu się kończy filar.
fot. Gargamel
Zejście jest proste i przyjemne, ale na dole jesteśmy solidnie zmęczeni. No i trochę zadowoleni – w sumie to kawał fajnego wspinania, takiego w sam raz. I czas chyba przyzwoity. Mi się chyba udaje trochę opanować żonglowanie rękawiczkami, testy pakowania się do małego plecaka wypadają pomyślnie.
Zdjęcia z Filara Galfy’ego: link
W ten sposób kończymy rok 2014 i niniejszym składamy najlepsze życzenia na 2015 🙂