Trasa rowerowa, której główną atrakcją jest Wielka Pętla Bieszczadzka i przejazd przez Beskid Niski. Przemyśl ma świetne połączenie kolejowe z Krakowem, wygodny bezprzedziałowy wagon ze sporą ilością wieszaków na rowery leci w składzie o oryginalnej nazwie „Przemyślanin” w 3 godziny. Ruszamy o 9 w rosnącym upale i te temperatury oscylujące w okolicy 30 stopni będą nam umilały całą trasę, aż do Krakowa.
Przemyśl – Wetlina – Konieczna – Białka Tatrzańska – Kraków. Razem wyszło ok. 550 km i 6000 m przewyższenia. Trasy nie prowadziliśmy przez największe góry, raczej z nastawieniem na dobry asfalt i fajne widoki, stąd też stosunkowo skromna ilość metrów wzwyż. Kluczowym problemem był upał, który powodował że konieczne były częste przerwy – co też słusznie korespondowało z rekreacyjnym charakterem wycieczki. Planowana redukcja masy tłuszczowej wzięła w łeb, spalone kalorie były na bieżąco uzupełniane piwem, lodami i obiadkami po drodze. Spory udział w tym mają też miejsca gdzie spaliśmy i gdzie nas ugoszczono znakomity jadłem i napitkiem – schronisko Pod Wysoką Połoniną i dom rodzinny Jacka w Koniecznej.
Logistycznie podeszliśmy do wycieczki również na luzie – z noclegami w cywilizowanych warunkach na kwaterach. Dzięki temu można było spakować się do większej podsiodłówki a na bagaż składały się ciuchy cywilne na zmianę, klapki, kosmetyczka i ręcznik, trochę elektroniki oraz wiatrówka. Tak małe dodatkowe obciążenie pozwala ciągle cieszyć się lekkością jazdy na rowerze szosowym. Z małym wyjątkiem (na odcinku Wyszowatka – Dukla) poruszaliśmy się po asfalcie i dzięki temu nie było potrzeby kombinowania z szerszymi oponami grawelowymi.
Z całej trasy – ogólnie bardzo sympatycznej i ciekawej – najmilej wspominam odcinki prowadzące przez Góry Słonne, Bieszczady Wysokie, właściwie cały odcinek od Cisnej do Koniecznej, zjazd od granicy do Zborova, rejon Obrucznego, później Pieniny i przejazd przez okolicę Łapsz no i oczywiście Krowiarki, zjazd do Zawoi i Stryszawy. Mimo sporego ruchu samochodowego w Bieszczadach, jazda tam była komfortowa, czego nie można powiedzieć o Podhalu. Tutaj kierowcy trochę przerażali.
Poza tym dobrze zapadł mi w pamięci widok przedniego koła 🙂 Mimo monotonii poruszania się po szosie, całe dni spędzone na rowerze mają swój urok i dają dobrą odskocznię od wspinania – adrenaliny tu nie ma, czysta siła i wiatr we włosach.