Jeżeli zaglądacie na anglojęzyczne portale zajmujące się szeroko pojętym outdoorem, zapewne prędzej czy później traficie na odniesienia do pojęcia trzech rodzajów zabawy (w wolnym tłumaczeniu, oryg. three types of fun). Jeśli jeszcze nie trafiliście – postaram się pokrótce przybliżyć je w ojczystym języku. Później przejdziemy do nieco poważniejszych wniosków 🙂 Tymczasem najprościej będzie zacząć od prostego opisu rodzajów przez przykłady adekwatne do naszych ulubionych aktywności.
Zabawa I kategorii
Czysta przyjemność zawierająca minimalną dawkę ryzyka i poświęcenia. Wspinaczka skałkowa poniżej limesu, freeride z wyciągu, szosowe „coffee ride’y”, enduro na Srebrnej przy pomocy Tarpana etc.
Tomek wspina się na Nitówce w Sokołach. Łatwa, ładna droga, ringi, ciepły granit – czysta przyjemność!
Zabawa II kategorii
Przyjemność pojawia się po wszystkim. Można to też nazwać satysfakcją. Pobudki w środku nocy, długie podejścia, zła pogoda, zimno, kiepskie warunki. Wyklinamy głupi pomysł wyjścia w góry, ambitnego przejazdu czy udziału w górskim biegu ultra, ale im bliżej mety lub schroniska – tym bardziej wydaje się że pomysł nie był taki głupi a można by jeszcze pójść o krok dalej… I zaczynasz już planować kolejny wygar. Przykładem mogą być ambitne wyrypy narciarskie, wspinanie górskie na limesie, trudne trady w skałach, ultramaratony.
Zabawa III kategorii
Czyste cierpienie, zero przyjemności. Definicja tego, co będziemy nazywać „głupim pomysłem” nawet kilka lat później. Może to mieć związek z podjętym ryzykiem ale i poświęceniem czy napotkanymi kiepskimi warunkami lub popełnionymi błędami. Zwykle później pojawia się pytanie „co poszło nie tak?” zaś na koniec opowieści nie ma żadnego „ale w sumie to było spoko”. Jedyna radość płynie z tego, że jakoś przeżyłeś.
Czegoś tu brakuje?
Tak wygląda moje rozumienie pojęć, a spotkałem się z nimi m.in. na blogu Kelly’ego Cordesa. To co się od razu rzuca w oczy, to problem z umiejscowieniem typowych aktywności górskich, takich jak klasyczna tura narciarska w przyzwoitych warunkach (która nie zawsze wiąże się z czystą przyjemnością) czy też fajne wspinanie górskie (gdzie wyjąwszy podejście i zejście zwykle bawimy się całkiem dobrze). TGR dodaje więc kategorię „1,5”, obejmującą te aktywności, które wymagają pewnego poświecenia, lecz w gruncie rzeczy w czasie ich trwania mamy banana na twarzy a poczucie ryzyka jest niewielkie. Czy to wyróżnienie jest potrzebne – nie ma znaczenia. Stosunek cierpienia do przyjemności bywa płynny i wymyka się ważeniu. Często wszakże wspinanie składa się z długich okresów nudy przerywanych krótkimi chwilami paniki – i ta panika jest jego esencją. Fizyczną przyjemność może sprawić świadomość przejścia cruxa drogi, podobnie jak w przypadku imprez ultra, gdzie w pewnym momencie organizm adaptuje się do bólu i zaczyna się robić dziwnie przyjemnie (i to bez narkotyków!).
„Przyjemność”
Istotne jest natomiast skąd w ogóle w tym rozumieniu sformułowanie „fun” i jak to tłumaczyć (szczególnie biorąc pod uwagę III kategorię, jest z tym zgryz). Autor TGR zwraca na to uwagę, że w gruncie rzeczy każda aktywność którą podejmujemy (przyjmijmy – nie zarobkowo) w szeroko pojętym outdoorze to rodzaj zabawy. Zastanawiałem się przez moment czy nie należy użyć jednak słowa „przyjemność”, ale tutaj już byśmy mieli trochę gimnastyki leksykalnej. Zostańmy więc przy zabawie. Mówimy więc „zabawa” o zimowym wspinaniu z biwakami czy biegach trwających ponad dwie doby? No cóż, powiedzmy sobie szczerze – nie robimy tego ani dla pieniędzy ani z innego przymusu. To co nas pcha (nawet do podejmowania tych działań, które mogą się stać zabawą III kategorii) to poszukiwanie swoistej przyjemności. Co jest z nami nie tak? Coś na pewno, ale o tym później.
Dynamika kategorii
Swoistą cechą skali jest silny subiektywizm. Pamiętam moje pierwsze wspinaczki w Tatrach, zdecydowanie należały do kategorii II. Ciężki plecak (w porównaniu z zapakowanym turystycznie), męczące podejście, później wysiłek i napięcie psychiczne w czasie wspinania, i jeszcze zejście. Silne poczucie dysonansu pomiędzy świadomością ryzyka (duża) a kompetencjami (małe). No i co tu dużo mówić – wspinałem się słabo. Z czasem nie dość że dużo się nauczyłem (zarówno w kwestiach technicznych jak i wspinaczkowych), to także zacząłem czerpać przyjemność ze zmęczenia na podejściu. Tym sposobem aktywności pt. wspinaczka górska zaczęły coraz częściej klasyfikować się jako zabawa I kategorii. Co dla mnie zaskakujące, również w przypadku wspinaczki zimowej zdarza mi się uchwycić czystą przyjemności z ruchu, zakładania asekuracji… choć tutaj przesunięcie do I kategorii musiało by się równać swego rodzaju masochizmowi, a do tego mi jeszcze daleko 🙂
Poszerzanie strefy komfortu
Patrząc na kategorie z tej dynamicznej perspektywy, można dostrzec analogię do stref komfortu, nauki i paniki.
Analogia jest bardzo powierzchowna – podstawą do tworzenia modelu stref były wnioski z badań dotyczących efektywności uczenia się, a my nie o tym. U nas widać efekt zwrotny, bowiem poddając się coraz bardziej wyczerpującym „zabawom” uczymy się granic swoich możliwości. Ich świadomość jest dla nas kluczowa. Oczywiście absolutną podstawą musi być istnienie tych możliwości (lub kompetencji). Jeżeli jednak mamy „głowę silniejszą niż nogi” (i mam tu na myśli nie tylko możliwości fizyczne ale także umiejętności wspinaczkowe, topograficzne etc.), to ten mechanizm może stanowić zagrożenie, prowadzi to bowiem do przeszacowania możliwości. Każdy ma w swoim gronie znajomych (np. wspinaczy), którym zdarza się więcej groźnych przygód niż innym. Wybierając się na na rowerze na dystans, którego do tej pory baliśmy się próbować, ryzykujemy koniecznością szukania ewakuacji po drodze (jeżeli nam noga i tyłek wysiądzie), we wspinaniu czy skialpinizmie stawka często bywa znacznie wyższa. W końcu to sporty wysokiego ryzyka. Licytując zbyt blisko granicy swoich możliwości, stawiamy na szali życie i zdrowie.
Przełoży się?
Jak możemy korzystać z tych mniej ryzykownych aktywności, poza oczywistym przygotowaniem kondycyjnym? Być może dają nam w miarę komfortową metodę na poznawanie możliwości psychofizycznych organizmu. Możemy doprowadzić się do granic wytrzymałości bez ryzyka związanego z przebywaniem w górach (ok, biegi górskie też odbywają się w górach, ale okoliczności bywają zgoła inne :)) i nauczyć się zachowania zarówno organizmu jak i psychiki w takich warunkach. Możemy np. dowiedzieć się, że poza tą granicą jest jeszcze dużo, dużo miejsca i dalej możemy działać. A przeróżne historie dotyczące III kategorii zabawy pokazują, że taka świadomość może mieć kluczowe znaczenie ich finału. Opracowania dotyczące przyczyn wypadków w górach często dotykają aspektów psychologicznych działań ofiar, kiedy kluczem do radzenia sobie z tarapatami jest wiara w siebie połączona ze świadomością konieczności walki do końca. Nie dochodząc do skrajnych przypadków walki o życie, możemy to zastosować także do typowych zabaw III kategorii. Dobrym przykładem są sytuacje awaryjne w górach: biwaki, nocne zjazdy czy wypadki wymagające stosowania technik autoratownictwa. Świadomość możliwości działania w skrajnym wyczerpaniu daje nam poczucie kontroli, pozwala uniknąć paniki i uczy aktywności w rozwiązywaniu problemów. Fajnym przykładem takiej sytuacji są nasze zjazdy z Charmoza z 2016 r. Gdybyśmy zdecydowali się na biwak w ścianie prawdopodobnie nie zdążylibyśmy dostać się na dół przed paskudnym załamaniem pogody. Cienka granica, którą tworzy nasze poczucie kontroli, potrafi oddzielić sytuację pt. „jesteśmy w dupie” od prawdziwej walki o życie. Poszerzenie tego poczucia kontroli jest ważnym elementem rozwoju wspinacza, stąd też wpisane w program kursów taternickich wyjścia nocne czy planowane biwaki.
Balansowanie na granicy
Niestety, bez zbliżenia się do granicy możliwości nie jesteśmy w stanie jej dobrze poznać. Podobnie w przypadku lawin – najskuteczniejszą metodą do nauki samodzielnej oceny zagrożenia jest przebywanie w obszarze granicznym (co już samo w sobie jest sprzeczne z zasadami bezpieczeństwa). Może więc warto skorzystać z prawie-że-laboratoryjnych warunków jakie dają nam dyscypliny typu biegi górskie, triathlon czy kolarstwo aby zlokalizować tą granicę, którą powinniśmy znać najlepiej – czyli własnego organizmu.
Wspinam się latem i zimą, jeżdżę na skiturach od kilkunastu lat, zaś od 2018 r. szkolę w górach jako Instruktor Narciarstwa Wysokogórskiego Polskiego Związku Alpinizmu, od 2020 roku także w skałach (od 2024 r. – jako Instruktor Wspinaczki Skalnej PZA). Prowadzę kursy z zakresu wspinaczki skalnej, skialpinizmu, lawinoznawstwa oraz zimowej turystyki wysokogórskiej. W czasie wolnym od pracy instruktorskiej ciągle mało mi wspinania, bardzo cenię odkrywanie nowych miejsc i obszarów wspinaczki, podróże i aspekt towarzyski wspinania.