Słońce, błękitny Adriatyk, cudowne tarcie, długie drogi z kilkunastominutowym podejściem – jednym słowem Paklenica 🙂 Zapraszam na parę słów relacji i kilka zdjęć z majowego weekendu spędzonego w Chorwacji.
Wyjazd do Paklenicy był w planach już od dłuższego czasu, niewątpliwą inspirację stanowiły tu relacje kolegi Rycha oraz Pablasześćsześćsześć, tudzież ustne relacji kolegi Hammeta 🙂 Termin został wyznaczony na wyjątkowo korzystnie wypadający w tym roku weekend majowy – biorąc 3 dni urlopu można było wygospodarować 9 dni wolnego! W związku z postępującą sprzedażą auta oraz różnymi zaszłościami personalnymi do ostatnich dni nie było wiadomo kto i czym jedzie. Wreszcie udało się wszystko dopiąć i w piątek po pracy zgarnąłem madmuna z kierowniczką oraz Całkęi wystartowaliśmy… prosto w korki 🙂 wygląda na to, że nie tylko my wybieramy się z Krakowa na długi weekend 🙁 odbiłem więc na obwodnicę – widać Fortuna mnie prowadziła – a gdy przejeżdżaliśmy tuż obok mojego serwisu gazowego Srebrna Strzała zaczęła wydawać niepokojące huki spod maski. Po godzinie, lżejszy o 450 zł (jedna żyła liny połówkowej poszła się paść…) udało się wystartować na dobre.
Po 13 godzinach, przed 7 rano, docieramy do Starigradu. Zajeżdżamy na Camp Jaz, cena jest bardzo atrakcyjna (30 kun/os), kemp jest położony bezpośrednio nad morzem i nie ma tłumów. Za to standard bardziej… wschodni. Nic to, nam wystarczy. Pierwsza niespodzianka to brak sypialni w namiocie, który wczoraj tuż przed startem pożyczałem od Gargamela. Złorzeczenia na kolegę i coraz to nowe pomysły wyjścia z impasu skutkują pozyskaniem drewnianych palet, które z powodzeniem będą służyć przez cały pobyt za podest do spania. Mimo zmęczenia podróżą, sprawnie się odświeżamy, zakąszamy resztkami prowiantu z trasy i ruszamy na eksplorację kanionu Velkej Paklenicy, zaczynając od kawy w centrum Starigradu 🙂
Bilety kupujemy 5-dniowe, wraz z nadejściem maja ceny rosną, pogoda jest niewiadoma, ale koniec końców wychodzimy na tym całkiem dobrze. Po wejściu do sportowego rejonu Klanci uderzają tłumy wspinających się Chorwatów, Słoweńców, Czechów i Polaków, jest też trochę Włochów.
Analizujemy topo i przystawiamy się do – sądząc z prostego przeliczenia skali – w sam raz dla nas 5b. Niestety okazuje się że nie da się tak łatwo przenieść V+ z Jury na 5b bądź 5c w tutejszej skali 🙂 Pierwsza droga daje w dupę, ale kolejne już na zmianę – to łatwiejsze, to trudniejsze. Wspinanie charakteryzuje się znakomitym tarciem (ale klamy i stopnie na klasykach sportowych są jednak solidnie wyślizgane, głównie na dole), więc zadanie z pionowej płytki przy dobrej klamie nie stanowi problemu 🙂 Klamy są fenomenalne – iście panelowe. Pięknie kieszenie – wymycia, krawędzie, odstrzelone płyty i płetwy. Zdecydowanie przyjemniejsze i mniej kasujące palce niż dziurki i półeczki jurajskie. Wspinanie dosyć siłowe, ale wymagające też bardzo przemyślanej pracy nóg i środkiem ciężkości. Pierwszy dzień dosyć lajtowo spędzamy w dole kanionu, na drogach sportowych, w miarę możliwości uciekając przed palącym słońcem.
W poszukiwaniu drogi, praca nad topo
Nowe buty wkraczają do walki
Madmun na pierwszej drodze Cuja ti si bog! 5b
Niestety poważną wadą wyboru terminu weekendu majowego jest ogólny masowy najazd wspinaczy na Paklenicę. Okoliczne kraje również mają dni wolne od pracy 1 maja, więc sporo ludzi skorzystało z okazji i urządziło sobie – podobnie jak my – długi weekend. Na dokładkę w niedzielę wypada termin zawodów speed climbing na ścianie Debeli Kuk. Na szczęście drogi startujące prosto ze strumienia są zupełnie puste a chłodna woda znakomicie orzeźwia.
Po niezbyt długim pobycie w kanionie wracamy na kemp sprawdzić czy morze jest „pływalne”. Po drodze uzupełniamy zapasy o świeże piwo Karlovaćko.
Wieczór zlatuje na gotowaniu i długich rozmowach przy kubku wina bądź butelce piwa. Nasz namiot „mesa” bez sypialni znakomicie spełnia rolę integracyjną, gdyż większość gratów obozowiczów ląduje w miejscu gdzie powinien być przedsionek.
Od niedzieli do czwartku przyjmuję schemat działania polegający na odbyciu porannej wycieczki na wielowyciągówkę, powrót na obiad na kemp, wieczorem zaś wizyta w Klanci na drogach sportowych. O ile do dróg sportowych nie przywiązuję specjalnego znaczenia, o tyle wielowyciągówki wspominam bardzo miło i mogę coś o nich napisać.
Na niedzielę przypada droga Centralni kamin 5a na Velikim Ćuku. Idziemy we dwóch z madmunem. Pierwszy wyciąg za 5a nie sprawia mi specjalnie problemu, zakładam stan i prowadzę drugi. Tutaj na starcie następuje dosyć dziwny wypadek: widzę kątem oka lecący z góry przedmiot, dostaję centralnie w pysk, ale nic nie boli. Patrzę w dół – leci but wspinaczkowy. Madmun go złapał na stanowisku. Wyciąg później udało się go oddać właścicielowi, a śmierdział przeokrutnie.
madmun: mina semowa była bezcenna, a evolv defy śmierdzą strasznie !
Kolejne dwa wyciągi prowadzi madmun. Tutaj, na skutek pewnego braku doświadczenia w czytaniu topo Paklenicy (drogi są wyrysowane na dwóch rysunkach tej samej ściany) ładujemy się zamiast w zachód za 4b, w komin za 5c+. Potem nie jest lepiej – kolejny wyciąg w który się wpakowaliśmy miał wycenę 6a+. Madmun poprowadził z kilkoma AF, ja nie będąc pod presją przemałpowałem najmniej przyjemny odcinek.
madmun: fakt, trochę się pogubiliśmy z tym topo, ale 6a+ to już w większości moja wina, natomiast sam w wyciąg śliczny, taki jurajski, małe stopnie, krawądki i dziurki, końcówka w przewieszeniu po klamach bez stopni, obicie wprost genialne. Droga się zwie Water Song i to jest cel na następny wyjazd. Ostatni wyciąg za 5c, również śliczny choć już w większości na własnej
Kominek zachodem nie jest, a 5c to zdecydowanie więcej niż 4b…
Miłe złego początki
Tak czy inaczej wypruty po walce nie mam ochoty pakować się w połogą płytę na której jedynymi chwytami i stopniami są wymyte kaloryferki. Prowadzę kombinację 5c pod hasłem „jak puszcza”, z solidnymi run-outem pod 10 m i kończę drogę na wielkiej póle z dwoma stanami.
Radość po sieknięciu drogi, teraz tylko w dół
Z wyższych partii roztacza się fajny widok na dalszą część doliny
W poniedziałek, po wczorajszych emocjach, madmun restuje a ja z Gargiem i Całką ruszamy z rana na popularne Sjeverno rebro 4b+. Garg prowadzi cztery wyciągi, trudności techniczne pojawią się praktycznie tylko na ostatnim. Na szczęście udaje nam się dostać pod start tuż przed czwórką Włochów, dzięki czemu dochodzimy za każdym razem na puste stanowisko – im się spieszy, więc zamiast poczekać aż zwolnimy stany muszą kombinować. Sama droga jest bardzo estetycznie poprowadzona żeberkiem Velkiego Ćuka, chodzona z rana nie jest specjalnie narażona na dokuczliwą lampę.
Analiza topo przed startem
Po wyjściu na spiętrzenie żebra
Asekuracja pierwszego na stanowisku
Całka przed ścianką za 4b+
Wtorek to znów ambitniejszy cel – Karabore 5b na stupie Anicy Kuk. Wstajemy wcześnie, meldujemy się sprawnie pod drogą i wbijam się w pierwszy wyciąg za 5a. Trudniejsze przechwyty znajdują się dosyć nisko, później przebieg lawiruje po lewej i prawej stronie kominka. Zgodnie z topo następny wyciąg powinien mieć 4b, więc bezstresowo przechodzę pierwsze łatwe metry, po czym komin staje dęba a nawet lekko się przewiesza. Niestety spity prowadzą prosto w górą, chcąc nie chcąc cisnę więc za nimi i w niezbyt pięknym, za to skutecznym stylu docieram do znakomitego stanu w wypłukanej norce – w sam raz na dwie osoby. Nas jest akurat trzech :P. Jak wychodzi z dedukcji, przeszedłem następujące po sobie 4b i 5b na jedną długość liny. Ostatni – jak dla mnie na początku wyjątkowo parszywie biegnący po połogich płytach z kaloryferami – wyciąg prowadzi madmun. W połowie jednak wariant odbija w lewo, na sam kant stupa, tutaj jest naprawdę pięknie. Ponad 100 metrów czystej lufy. Dochodzimy na ostatni stan i czekamy w słoneczku na kolejkę do ringa zjazdowego. Kolejny raz nie wzięliśmy fajek, shit…
Z pierwszego stanowiska
Garg walczy w cruxie drogi
Madmun rusza w płyty
Stanowisko w norce
Piękna lufa na filarze
W zjazdach
Środa dla odmiany lajtowa. Idę we dwójkę z Całką na łatwą, ale ponoć ładną drogę Josipa Debeljaka na Kuk Tisa. Na podejściu biegiem wyprzedzają nas jednak dwa zespoły (taka rzeczywistość, tu się trzeba gonić na podejściu), więc na chybił trafił wbijamy się w filar po lewej i znajdujemy płytką wieszczącą drogę Ranozoreci 3+. Atrakcją jest kompletny (z wyjątkiem jednego czy dwóch starych haków) brak asekuracji stałej. Za to specyfika tutejszych parchów pozwala z powodzeniem stosować całą gamę środków asekuracyjnych o charakterze własnym, zaś ze szczególnym upodobaniem, w moim odczuciu, przyjmuje hexy. Dzięki temu prowadzenie i zakładanie stanowisk w takich trudnościach dla mnie było jednocześnie komfortowe i ciekawe. Dodatkowym utrudnieniem jest jednak konieczność bardzo uważnego prowadzenia żył, ze względu na niezwykle ostre krawędzie skały. Na trzecim wyciągu trafiamy już na obite stanowisko drogi Debeljaka i nią dochodzimy na szczyt Kuk Tisa. Stąd roztacza się piękna panorama na wybrzeże.
Filar Kuk Tisa, którym biegnie Ranozoreci
Przyjemny trójkowy teren
Na szczycie Kuk Tisa
W czwartek dla odmiany na dłuższą drogę wybieramy się wieczorem. Celem jest Nosorog 4b na Kukovi Ispod Vlake. Start prawie że prosto z parkingu, przyjemny cień, niewygórowane trudności. Jestem już dosyć zmęczony pięcioma dniami wspinania non-stop więc droga w sam raz. Wbijamy się przed 18, idzie się przyjemnie. Droga prowadzi najpierw ścianką, potem filarem. Pierwsze trudności pojawiają się na trawersie (no, nie lubię trawersów po prostu), potem wychodzimy na szczycik, stąd trzeba już się zewspinać na przełączkę. Gdy Całka z Gargiem docierają do stanu, zaczyna się ściemniać. Szybka kalkulacja – zjeżdżamy bez stanu do ścieżki po lewej, czy z ringów, linią zjazdów na prawo. Po lewej jakieś 10 metrów, po prawej trzeba by dwa zjazdy robić. Decydujemy się na lewą. Zjazd zakładamy z potężnego bloku skalnego, który w dużym stopniu wyklucza ryzyko zablokowania się liny przy ściąganiu. Jednak przez jego średnicę przepięcie się do zjazdu stanowi spory problem. Na parkingu lądujemy przy świetle księżyca.
Start w Nosoroga
Gargamel
Motanie zjazdu z bloku
Nadszedł wreszcie [b]piątek[/b] – ostatni dzień wspinania. W długich nocnych rozmowach z Rychem padła propozycja wkoszenia czegoś ambitnego na koniec. Stanęło na drodze D. Brahma 5c – 300 metrów, 12 wyciągów, konkretne trudności w jednym miejscu, reszta wydaje się lajtowa. Budzik na 5, przygotowanie szpeju i do spania. Mi dokuczało zmęczenie, długo wahałem się czy iść, czy też odpuścić. Wiadomo – z jednej strony w trójce wolniej, z drugiej trzeci biorąc na siebie część wyciągów odciąża zespół. Co mi tam, spróbuję. Trzeba coś w życiu robić.
Pobudka i ogarnięcie się z rana oczywiście przesunęło planowany wjazd do parku na po szóstej. Musieliśmy więc kupić bilety. Potem Rychu musiał wracać po zapomniany kask do auta – na szczęście nie daleko. Pod samą drogą spotykamy dwie wyżyłowane laski, na lekko, bez plecaków. Miejscowe. Pytamy się: trzeba brać kości? Widać że one ich nie mają. Mówią że droga jest well bolted, nie trzeba. Co robić – szpeju tu nie zostawimy bo wracamy dookoła, najwyżej drugi weźmie. Mam pierwszy prowadzić, więc na wszelki wypadek jednak biorę nutsy i dwa heksy. Prowadzę pierwsze pięć wyciągów w trudnościach 4b, 3b, 4a, 4a. Nie jest trudno, wyceny są dosyć lajtowe. Tylko z „well bolted” to nie ma nic wspólnego – chyba że lokalsom wystarcza 1 bolt na wyciąg? Tak czy inaczej dokładam sporo własnej, jest fajnie.
Koło 11 docieramy do kluczowego wyciągu drogi – kominka za 5c. To jest zadanie dla Rycha Extreme! Wbija się w kominek, postękuje, ale przewieszający się i zwężający dziad puszcza w czystym stylu. Potem rusza madmun z plecakiem na plecach. W ten sposób zdecydowanie trudniej, nie da się wygodnie klinować i giełgać zapieraczką. Azeruje, gdy dochodzi do przewinięcia wrzuca plecak na półkę już bez problemu dochodzi do stanu. Ja podchodzę do tematu na sposób i podwieszam worek taśmą 240 na biodrach. Ciąży, ale mogę się klinować w miarę wygodnie. Kominek z dodatkowym balastem daje w dupę, dwa razy autuję się do bolta, wreszcie jestem na stanie… wymięty jak zwierze. Palę i odpoczywam. Rychu prowadzi dalej.
madmun: tak zdecydowanie kominek z worem na plecach to nie był dobry pomysł, ale podwieszenie 4- 5 kg worka do uprzęży też dobrym pomysłem nie bylo, chłopaki pokonywali kominek klasyczną zapieraczką, a ja się bawiłem w klinowanie barków 🙂 i do gry weszła stara zasada Taternicka, że pierwszy robi trudności, a drugi czas 😀 więc plamy na honorze nie było. Po pozbyciu się wora kominek stawał się bardzo przyjemny
O 12 jesteśmy w połowie drogi. Dalej powinno być ok – idą wyciągi 3b, 3b, 4a, 4a, 4b, 4b. Po drodze, mimo rosnącego bąbla na palcu, madmun przejmuje prowadzenie. Jeszcze tylko nieprzyjemny trawers na przedostatnim wyciągu, madmun omija ostatni stan i kończymy łatwym wariantem. Już nam się nie chce na siłę pchać w trudności, nawet 4b. Na szczycie pamiątkowe zdjęcie i na dół. Droga zabrała nam 9 godzin. Dziewczyny przed nami pocisnęły pewnie w 4-5. Cóż, życie.
madmun: na trawersie się wyprztykałem ze wszystkiego, małe kości i mechaniki został w worze .. a duże kości były osadzone na ślinę .. wyciąg nie był trudny, ale żeby go przejść z setem ekspresów, psycha musi być mocna, chyba że ktoś chodzi na żywca w 4b to wtedy lajt, a stan przegapiłem bo znów z topo nie mogłem się porozumieć 😀
Główna ściana Anicy Kuk. D. Brahm prowadzi po prawej.
Przed wejściem w drogę
Początkowe proste wyciągi
Rychu na prowadzeniu, po załojeniu cruxa
Grunt to załapać wygodne miejsce na stanie
Trawersy jak zawsze niemiłe
Na szczycie. Zespół w składzie (od prawej): Rychu Extreme, madmun, semow
Zejście z Anicy Kuk to osobna historia. Kilka dni wcześniej Rychu kiblował niedaleko po przejściu drogi Bratni Smer. Póki nie zobaczyliśmy jak wygląda „ścieżka zejściowa” trochę to nas dziwiło, nawet biorąc pod uwagę brak latarki. Dość powiedzieć, że pierwszy odcinek ubezpieczony prowadzi przez lekko przewieszający się kominek a dalej nie jest lepiej. Zejście wypruło bardziej niż cała droga.
Za to z satysfakcją dokładnie odwrotnie – w końcu na takie wycieczki tu przyjechaliśmy 🙂